O czym myślisz, gdy umierasz?

Dzisiaj postanowiłam podzielić się z Wami bardzo osobistą historią, o której wspomniałam w Radiu Sochaczew w trakcie wywiadu (możecie go odsłuchać w całości na stronie):

http://www.radiosochaczew.pl/wiadomosci/23347,kultura-w-niedziele-sniadanie-z-gosciem-grazyna-bo

Lecz może zacznę od fragmentu „31 korytarzy”:


Na dworze było wyjątkowo zimno. Wiatr szarpnął moim ciałem i popchnął mnie w kierunku najbliższego przystanku autobusowego. Schowałam reklamówkę do torby wypchanej podręcznikami i zeszytami, a następnie wyjęłam z bocznej kieszeni telefon oraz słuchawki. Zdążyłam włączyć muzykę, gdy nadjechał autobus. Kupiłam u kierowcy ulgowy bilet i usiadłam na samym przodzie pojazdu. Patrzyłam przez okno na ludzi ubranych w jesienne, ciemne płaszcze, już zmęczonych nadchodzącymi obowiązkami, a przecież to dopiero poranek. Szli, nie spoglądając na mijane osoby, z oczami utkwionymi w czubki wypastowanych butów. Nie nawiązywali kontaktu wzrokowego, bali się przerwania porannego rytuału.
Ich działania były mechaniczne, wyuczone jak po tresurze. Podążali maniakalnie w stronę oszronionych samochodów. Myśleli jedynie o wyjściu z pracy i popołudniowej drzemce.
Oprócz mnie autobusem jechała jeszcze starsza pani obładowana zakupami, która zresztą już po chwili opuściła pojazd. Resztę drogi pokonałam jedynie w towarzystwie kierowcy.
Wysiadłam na ostatniej stacji znajdującej się dwa kilometry od centrum miasta, niedaleko pola kukurydzy. Autobus odjechał, zostawiając za sobą kłęby kwaśnego dymu. Wyjęłam z uszu słuchawki i wsłuchałam się w panującą wokół ciszę. Wszyscy schowali się przed zimnem, żwirowa droga opustoszała, jedynie jakaś ciężarówka zmierzała z zawrotną prędkością w stronę miasta. Gołe gałęzie drzew wyglądały przerażająco na tle szarego nieba. Mroźny wiatr wciąż smagał moje policzki. Wiedziałam, gdzie iść – każdego dnia wakacji jeździłam tam rowerem. Spędzałam popołudnia w mojej kryjówce, pijąc owocowe piwo i słuchając ciężkiego rocka. Po drodze do lasu weszłam do monopolowego. Pulchna ekspedientka po sześćdziesiątce nigdy nie wymagała dowodu. Kupiłam najtańszą czystą wódkę i czym prędzej wyszłam ze sklepu. Po prawej stronie minęłam opuszczoną fabrykę. Pokonałam pieszo około dwa kilometry, gdy moim oczom ukazała się wąska ścieżka prowadząca w dół lasu. Przeskoczyłam nad drewnianym ogrodzeniem i podążyłam śladami rozdeptanych, żółtych liści. Dróżka kończyła się na placu pełnym wyciętych drzew – stały tam biała huśtawka, stary grill i drewniany stół z przytwierdzonymi do niego ławkami. Tego dnia były pokryte rosą. Usiadłam na jednej z nich i wyłączyłam telefon, by nic nie zakłóciło mi tego momentu.
Tysiące ludzi uprawiało seks i grało w cymbergaja. Świat biegł swoim rytmem. Przeze mnie nie zatrzyma się, nie zrobi „pauzy”. Wyjęłam z torby butelkę alkoholu i Nicodan. Do reklamówki wysypałam zawartość pudełek. Sto osiemdziesiąt tabletek zaszeleściło w torebce. Odkręciłam butelkę i powąchałam mocny trunek, którego nie miałam okazji wcześniej próbować. Natychmiast poczułam zbierający się w moich wnętrznościach odruch wymiotny. Musisz być silna, dasz radę! Wysypałam na rękawiczkę garść tabletek, spojrzałam na nie i bez zastanowienia wzięłam do ust. Poczułam ich gorzki smak, kiedy zaczęły się rozpuszczać na moim języku. Ohyda. Wzięłam łyk wódki. Dawka proszków. I znowu łyk.
Nigdy nie poznam smaku pocałunku czy seksu. Nie przytulę więcej Charliego. Nie pójdę do szkoły. Nie będę płakać. Nie zagram na pianinie. Nie kupię nowych kosmetyków. Nie założę czerwonych rajstop. Nie pójdę się wykąpać. Nie poskaczę z Ulą na trampolinie. Nie umyję zębów. Nie pójdę na koncert. Nie spojrzę na siebie w lustrze. Nie dostanę jedynki. Nie zrobię prawa jazdy. Nie pójdę do kina. Odpocznę. Oparłam się o drewniany stół. Coś za mną zaszeleściło. Odwróciłam się przestraszona, zrzucając przy tym reklamówkę na ziemię. Zawartość wysypała się pod ławkę.
– Kurwa! – zaklęłam i podniosłam leki pokryte zmarzniętą ziemią. Dmuchałam na tabletki, a potem łykałam je jedna za drugą. W końcu co mnie nie zabije…
Jeszcze raz sprawdziłam pod ławką, lecz na szczęście nie przegapiłam żadnej. Połknęłam wszystkie. W butelce została jeszcze połowa alkoholu. Wzięłam torbę oraz flaszkę i podążyłam w stronę białej huśtawki, która zaskrzypiała pod naporem mojego ciała. Kręciło mi się w głowie, zaczęłam się kołysać. Nikt tu nigdy nie przychodził, sprzęt stał nieużywany od wielu lat. Nie mieli prawa mnie tu znaleźć. Nie dzisiaj. Położyłam się na huśtawce. Poczułam, jak świat wiruje. Przedmioty zlewały się w jedną całość. Było mi gorąco.
Zdjęłam kurtkę. Zobaczyłam zaschniętą plamę krwi na rękawie swetra. Nic mnie nie bolało, czułam jedynie mrowienie w palcach u nóg. Patrzyłam na parę powstającą z moim oddechem. Ciekawe, czy ktoś będzie za mną tęsknił. Ula by mnie zabiła, gdyby wiedziała, co się dzisiaj wydarzy. Czyli na jedno by wyszło.
Bałam się tego, co nastąpi. Bałam się piekła, choć nie wierzyłam. Nie chciałam umierać, ale nie miałam też siły iść dalej. Przez chwilę myślałam o tym, by zmusić się do wymiotów i wyrzucić z siebie połknięte tabletki. Jednak perspektywa braku bólu i zmartwień zawładnęła moim umysłem oraz utwierdziła mnie w przekonaniu, że robię coś wartościowego.
Zakasłałam.
8:40. Za pięć minut moja klasa pójdzie do sali gimnastycznej. Czy będę ładnie wyglądać w trumnie
(…)
Ale mam dziwne buty. Śmieszne.
(…)
Drzewa pochylają się nade mną jak parasole. Wakacje!


To dzień z mojego życia. 2 listopada 2011 roku, kiedy miałam 16 lat, chciałam popełnić samobójstwo. Kupiłam sześć opakowań mocnych leków i popiłam je alkoholem w lasku w Kozłowie Biskupim niedaleko Sochaczewa. Powyższy fragment książki opisuje wszystko, co pamiętam z tego dnia. Pamiętam, że w autobusie słuchałam muzyki ze „Star Wars”, miałam na sobie leginsy, bluzkę w biało-czarne paski i skórzaną kurtkę. Piłam Żołądkową. Pamiętam białą ławkę i pozostałości ogniska. 2 listopada wydarzyło się również wiele innych rzeczy, o których nie miałam wcześniej pojęcia.

To zdjęcie zrobiłam kilka dni przed próbą samobójczą we wspomnianym lasku, do tej pory o jego istnieniu wiedziała tylko i wyłącznie moja przyjaciółka.

my (23).jpg

Nie pamiętam siebie z tamtego okresu. Nie pamiętam całego roku mojego życia. Kiedy patrzę na to zdjęcie, wydaje mi się, że jest na nim inna dziewczyna. Ale to moje oczy, mój szalik i mój pierścionek. To ja. To ja połknęłam te leki, to ja chciałam ze sobą skończyć. Co mnie uratowało? Szczęście. Anioł Stróż. Gdyby nie zabiły mnie leki, zrobiłoby to zimno, tamtego dnia było wręcz lodowato. A wiecie, co jest najgorsze? Że nikt nie wiedział, co planuję, nikt nie był nawet w stanie się domyślić. To, co rozgrywało się w mojej głowie, zachowywałam dla siebie.

Czy zrobiłabym to jeszcze raz? Nigdy. Kiedy dostajesz drugą szansę, zaczynasz wreszcie doceniać życie i ludzi wokół siebie. Zabierając życie sobie, zabrałabym je również moim rodzicom i najbliższym. Tak wiele by mnie ominęło, a przecież czeka na mnie jeszcze wiele przygód (i tych dobrych, i tych złych). Nie będę już igrać ze śmiercią, bo to bardzo nierówna walka.

Dlaczego o tym mówię? Bo każdego dnia na świecie ludzie targają się na swoje życie. Bo to cud, że nie jestem dzisiaj warzywem. Nie wstydzę się tego, co zrobiłam. Wierzę, że ten post czy bezpośrednia rozmowa ze mną komuś pomoże.

Dbajcie o ludzi wokół siebie. A przede wszystkim – nie bójcie się rozmawiać. Słuchajcie.

<><

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s